Przełom ubiegłego stulecia był dla mnie czasem nieskrępowanej jazdy i wertowaniem katalogów oraz budowaniem na papierze jak najlżejszego roweru marzeń z dostępnych w nich części. Węglowa rama Giant MCM w teamowym malowaniu, szary XTR, ceramiczne obręcze Mavic, czy zielone Micheliny były topem na polskim podwórku. A do tego oczywiście amortyzator czyli SID w kolorze „racing blue”. Model Race za grubo powyżej 3000 zł na tamte czasy był dla mnie nieosiągalny, ale wystarczyło mi wpatrywanie się w zdjęcie. Co prawda J. Betjeman powiedział kiedyś, że miarą „dzieciństwa” są dźwięki, zapachy i widoki dopóki nie nadejdzie mroczna epoka rozsądku, ale po latach u mnie rozsądek przybrał zupełnie inne wymiar i pewnego dnia kupiłem nowy (!) amortyzator, do którego wzdychałem jako nastolatek i… jeżdżę na nim do dziś.
SID-y z tamtych lat miały swoje bolączki i kocha się je lub nienawidzi. Ultralekkie ale z niewielkim skokiem czy mało wydajnymi tłumikami. Jednak wcale nie tak wiotkie jak mawiali ci, którzy widywali je w katalogach. Dlatego gdy otrzymałem informację, iż mam wykonać serwis Rock Shox SID XC z roku 2000 w stanie fabrycznym (!), przypomniały mi się stare, dobre czasy. Amortyzator wymontowano z roweru co było widać po goleniach – nie ustrzegł się kilku zadrapań ale mimo to i tak wyglądał doskonale. Wszystko miało się jednak okazać po zdjęciu goleni dolnych.
Odbiłem szafty; do miski zaczął wpływać czyściutki olej. Zsunąłem golenie – anoda była w doskonałym stanie, jesteśmy w domu! Wyjąłem uszczelki kurzowe oraz gąbki, które podarły mi się w dłoniach. Cóż, czas zrobił swoje. Widelec posiadał nowy w 2000 roku system XXX składający się z uszczelek olejowych, gąbek oraz uszczelek kurzowych. Miał on swoje wady dlatego poddałem go tuningowi na mój własny sposób i zainstalowałem fabrycznie nowe, szersze gąbki, które uprzednio nasączyłem Redrumem. Nabiłem uszczelki kurzowe i pokryłem je warstwą smaru.
Rozebrałem komorę powietrzną, która po przestawieniu plastiku i zorientowaniu szaftu w odpowiednią stronę umożliwia zmianę skoku z 63 na 80 mm. Zmierzyłem długość sprężyny negatywnej aby ocenić, czy widelec rzeczywiście jest nowy. Istniały bowiem ścisłe wytyczne ile mierzy nowa, a ile używana, nadająca się do wymiany sprężyna. Wszystko było w porządku, także użyłem smaru oraz Redrumu po czym wziąłem się za tłumik. Hydracoil pracował zauważalnie lepiej niż lekkie, zamknięte cartridge z wyższych modeli jednak miał i swoje wady. Na pewno był jednak prosty w budowie i w pełni serwisowalny.
Nasunąłem golenie dolne i wlałem olej Rock Shox do tłumika oraz pod komorę powietrzną – wymagane tu były dwie gęstości (w przypadku komory powietrznej można było użyć Redrumu). Na koniec napompowałem amortyzator do właściwego ciśnienia; trzeba było to zrobić przy użyciu specjalnego adaptera. Amortyzator po serwisie pokazał na wadze 1400,4 gramy. Mój model Race z tego samego roku waży 234 gramy mniej. To niezwykle miłe móc rozebrać nowy widelec i przenieść się myślami w minione już, lepsze przecież czasy 🙂 Dziękuję!
Skomentuj