Wyobraźcie sobie świat po zagładzie… jakiejkolwiek. Ludzie są gatunkiem zagrożonym wyginięciem i prawdopodobieństwo spotkania przedstawiciela własnego gatunku jest naprawdę niewielkie. Brakuje niemal wszystkiego i jesteście skazani na poruszanie się o własnych nogach, bo z różnych powodów podróżować musicie. Pewnego dnia pod gruzami miasta odnajdujecie magazyn, a w nim niemal wszystkie części rowerowe, o jakich moglibyście tylko pomyśleć. Możecie zbudować dla siebie rower z tą wiedzą, iż szybko tu nie wrócicie. Co byście wybrali?
Któregoś dnia odwiedził mnie brat ze swoim rowerem. Kupiłem mu go dawno temu, pracując w jednym ze sklepów rowerowych. Zadanie otrzymałem ciężkie, ponieważ miałem przywrócić sprzęt do pełnej sprawności. Giant Boulder SE w podstawowej konfiguracji nie rzucał na kolana, ale tym ciekawsze wyzwanie przede mną. Szybki rzut oka: amortyzator zamienił się w sztywny widelec, brak hamulca przedniego, sparciałe opony, tragiczna korba i większość części. Rozbiórka na czynniki pierwsze ujawniła dalsze zagrożenia: przecierające się obręcze, zużyte piasty, niedziałające stery. Postanowiłem zbudować rower niemal od początku zachowując jedynie ramę.
Opowieść z pierwszego akapitu przytoczyłem tu nie bez powodu. Rower miał być maksymalnie niezawodny, bo prędko go nie zobaczę. Najpierw zająłem się poszukiwaniami amortyzatora. Niezawodne były stare Bombery, sprężynowe Rock Shox’y oparte o system Hydracoil, w oko wpadł mi też widelec Magura. W końcu znalazłem jednak to, czego szukałem: złoty Psylo Race z roku 2000. Amortyzator ów pochodzi z najlepszych lat produkcji i posiada wszystko, czego można chcieć do roweru, który będzie użytkował brat. Skok w zakresie 80 – 120 mm, sztywność, pompowany system Dual Air i tłumienie Pure wraz z blokadą.
Golenie górne zastałem w idealnym stanie nie licząc kilku drobnych rys niewartych uwagi. Wewnątrz prawej goleni nie znalazłem niczego podejrzanego (drobne mikrorysy powodowały uchodzenie powietrza). Na dzisiejsze czasy jest to dość „uciążliwy” widelec ze względu na golenie 30 mm, do których bardzo ciężko o uszczelki i o-ringi, ale w Serwisie Bajka mam wystarczające zapasy 🙂 Dlatego też od razu zmieniłem uszczelki kurzowe na nowe, oraz zainstalowałem nowe gąbki nasączone fluidem Fox.
Następnie rozebrałem komorę powietrzną, wymieniłem wszystkie o-ringi oraz nasmarowałem całość i wlałem kilka ml wspomnianego fluidu. Teraz przyszła pora na tłumik. Zlałem stary olej i zabrałem się za rozkręcenie dolnego, aby wymienić podkładkę na dedykowaną z zestawu naprawczego. Im więcej nowych części tym lepiej, a skoro są trzeba korzystać. Później wlałem nowy olej i odpowietrzyłem blokadę. System ze szpilką jest moim ulubionym i działa perfekcyjnie. Po wszystkim pozostało mi już tylko skręcić śruby przy użyciu klucza dynamometrycznego i zainstalować amortyzator do roweru. Serwis Rock Shox zakończony.
W Giancie zastosowałem 8 rzędową kasetę sparowaną z 9 rzędowym łańcuchem. Tylną przerzutkę zmieniłem na „smaczek” z tamtych lat czyli śliczną, polerowaną (dziękuję Krzychu!) STX-RC. Klamkomanetki to Deore XT o niezwykle krótkim skoku dźwigni, korba i przednia przerzutka pochodzą z tej samej grupy. Jak działa ów napęd? Względem dzisiejszych produktów czuć różnicę – biegi nie zmieniają się aż tak płynnie ale priorytetem była niezawodność, a różnica dla osoby nie ścigającej się w zawodach może być nie do wyłapania.
Długo myślałem nad hamulcami, ale hydraulika jest zawodna. Nie wybrałbym się na niej w podróż w postapokaliptycznym świecie 🙂 Hamulce szczękowe mimo swoich wad mają również niezaprzeczalne zalety. Do roweru brata wybrałem jedne z najsilniejszych V-brake’ów jakie kiedykolwiek wyprodukowano. Mowa tu o Deore XT BR-M750, które były konstrukcyjnym majstersztykiem. Japońscy inżynierowie zastosowali drugą oś obrotu względem piwotu, przez co hamulec dysponował olbrzymią siłą. Niestety do jego wad należało piszczenie, z którym i ja musiałem sobie poradzić. Na szczęście udało mi się je wyeliminować.
Koła zbudowałem w oparciu o obręcze Mavic obute w opony Conti Race King 2.2″, nierdzewne szprychy i piasty XTR z serii 960 (z przodu) oraz Deore XT. Tylna pochodziła z odzysku i musiałem w niej przywrócić do życia bębenek oraz wymienić wszystkie kulki. Działa! XTR przejechał ze mną m.in. 2 Transcarpatie i do dziś płynność obrotu przewyższa niejedną nową piastę Shimano. Pedały również pochodzą z grupy XTR (980). Zastosowałem wysokiej jakości podwójnie uszczelnione pancerze, które działają w oparciu o smar Shimano SIS SP-40 dedykowany do tego celu. Zapewni to długotrwałą pracę w najlepszym wydaniu.
Na koniec pozbyłem się starych wsporników o niedzisiejszych kątach. 130 mm (!) Syncros’a zamieniłem na krótki mostek Giant wespół z szeroką, gięta kierownicą. Ustawiłem go idealnie dzięki przyrządowi Tune Spurtreu. Sztyca to lekki i tani Accent Execute (polecam do tego typu projektów), przykręciłem też siodło Specialized Phenom SL na drążonych, tytanowych prętach. W tej konfiguracji i w mimo wszystko niewielkim budżecie powstał rower o diametralnie innym obliczu. Wygodny, zachęcający do niespiesznej jazdy w górach. Wybaczający wiele, niezawodny. Dokładnie taki, jakim go sobie wyobrażałem.
Śruby kółeczek w wszystkich stx rc (mc33,mc36,mc38) były na klucz imbusowy, te pod klucz płaski w Twojej przerzutce kłują w oczy. 🙂